Internet w kontekście kreacji wizerunku zmienił dość sporo. Teraz nie wystarczy zadbać o wygląd fizyczny, komunikację werbalną, mowę ciała. Dziś niemal każdy nasz krok jest rejestrowany, a w obliczu (przynajmniej moim zdaniem) zatarcia się granic życia on/off line, brak świadomości, i tu kontrowersyjne słowo, konsekwencji naszych poczynań bywa zgubny.
Zbierałam się do tego wpisu dość długo. Dlaczego? Dlatego, że z jednej strony siedzi we mnie naiwność idealistycznie postrzegającej rzeczywistość dziewczynki, z drugiej do głosu wyrywa się realistka, której obserwacje i wnioski nie koniecznie podobają się owej dziewczynce.
Temat jest niezwykle złożony, bo z jednej strony porusza kwestie prywatności, której tak na prawdę sami się zrzekamy. Oczywiście większość osób z dumą powie, ale przecież ja wiem co klikam i wiem jakie dane udostępniam i nie ma tam niczego prywatnego. I rzeczywiście niewiele jest osób (przynajmniej wśród tych, które ja znam :)), które wrzucałyby do sieci swoje zdjęcia z gołym… kolanem (i może zostańmy przy tej części ciała:)). Niestety logujemy się na nieskończonej liczbie stron, klikamy „lubię to” lub udostępniamy innym treści, które (i tu uwaga będzie oczywista oczywistość, czyli prawda objawiona) ŚWIADCZĄ O NAS. Klikanie „lubię to” doczekało się nawet badań i opracowań (o szczegółach można poczytać TUTAJ).
Nie wszyscy jednak zdają sobie z tego sprawę – stąd tyle szumu w sprawie „Stracił pracę w NC+, bo „polubił” tekst o kłopotach NC+„. Biedny chłopak? No chyba jednak niekoniecznie. Tak, to jest niesprawiedliwe, że nasza wydawałoby się prywatna obecność w sieci, może mieć właśnie takie konsekwencje – ale kto mówił, że życie jest sprawiedliwe?
Wszystko co robimy ma wpływ na to jak jesteśmy odbierani – przez naszych przyjaciół, rodzinę, pracodawcę, kolegów z pracy i zupełnie obcych ludzi. Zasada ta obowiązuje również w sieci i bez względu na to jak mocno będziemy tupać nogą, że nie powinno tak być – NIE ZMIENIMY TEGO. Może więc łatwiej pogodzić się z tym, że lepiej dwa razy pomyśleć zanim się coś zrobi, niż mieć pretensje, że pracodawca woli pracownika, który nie dokopuje mu, kiedy ten aktualnie (ewidentnie) leży. Nie chodzi o ślepą lojalność i poklepywanie po plecach, ale czasem lepiej po prostu ugryźć się w język – w końcu za coś nam płacą 😉
Wszystko powyżej tyczy się osób mniej lub bardziej świadomych siebie w sieci. A co z tymi, dla których sieć jest środowiskiem naturalnym? Co z blogerami? Z jednej strony blogowanie w moim rozumieniu to wolność, radość i szczerość. Z drugiej – nie ma się co oszukiwać – dla niektórych świadomie wykorzystywane narzędzie kreacji wizerunku. Nasze blogi wpływają na to jak widzą nas inni – i tu mogłabym powtórzyć listę przytoczoną powyżej. Niestety niektórzy blogerzy stają się wręcz ofiarami swoich własnych blogów i wykształtowanych w ten sposób wizerunków. Czy taka jest cena szczerości? Czy może raczej nieumiejętnego balansowania na granicy wolności i kreacji?